Opublikował/a : Matthev
poniedziałek, 10 kwietnia 2017
Żyjemy w czasach, gdzie dłuższa nieobecność koleżanek z klasy bywa niezauważalna. W zeszłym roku sama doświadczyłam takiej sytuacji. W ostatni dzień maja pojechałam do sanatorium dla dzieci „Kubalonka” . Prawie nikt z klasy nie zainteresował się moją nieobecnością. Postanowiłam więc trochę opowiedzieć wam, jak wygląda taki wyjazd, bo okazuje się, że nie tylko ja z naszej szkoły wyjeżdżam do sanatorium... Nawiasem mówiąc, w tym roku szkolnym również czeka mnie taki wyjazd.
Ja
uczestniczyłam w zajęciach Rehabilitacji Ogólnej (RO). Są to rehabilitacje,
które wspomagają prawidłową pracę wszystkich części ciała (nóg, pleców itd.).
Jest jeszcze jeden rodzaj rehabilitacji tzw. RP, czyli rehabilitacje dla osób
chorych na astmę.
Mój
dzień w sanatorium mniej więcej wyglądał tak:
Byliśmy budzeni o 7.00 ( ja
jak zawsze wstawałam trochę wcześniej). Po upływie kilkunastu minut na oddział
przychodziła fizjoterapeutka, która zaprowadzała nas na termożele, czyli pewien
rodzaj rehabilitacji polegającej na umiejscowieniu worka wypełnionego gorącym
żelem na plecach i leżeniu w nieruchomej pozycji prze 15min. Następnie mieliśmy
krótkie ćwiczenia.
O
8.00 szliśmy na śniadanie. Po posiłku dzieci z RO szły na hydromasaże (basen z
masażami leczniczymi) lub do Groty Solnej.
W grupach dwuosobowych lub trzyosobowych mieliśmy ćwiczenia indywidualne. Każdy z nas ćwiczył to, co zalecił fizjoterapeuta.
W grupach dwuosobowych lub trzyosobowych mieliśmy ćwiczenia indywidualne. Każdy z nas ćwiczył to, co zalecił fizjoterapeuta.
Po
zakończeniu ćwiczeń wracaliśmy na oddział, gdzie spędzaliśmy czas na świetlicy
lub w pokojach (tak jak ja). Między godziną 12 a 13 mieliśmy obiad.
O godzinie 13.30
wychodziliśmy do szkoły. Spędzaliśmy tam codziennie 4 godziny.
Interesuje was zapewne, co w tej szkole robiliśmy. Podczas
turnusu maj/czerwiec na lekcjach oglądaliśmy filmy i rysowaliśmy. Czasami
nauczyciele prowadzili lekcje, ale rzadko, ponieważ oceny mieliśmy wystawione w
poprzednich szkołach. Dowiedzieliśmy się, że tylko my mieliśmy taką luźną
atmosferę na zajęciach, a turnusy poprzednie normalnie się uczyły.
O godzinie 18.00 spotykaliśmy się na
kolacji. Po posiłku mieliśmy czas wolny, ale o 20.30 musieliśmy być już w
pokojach
(
oczywiście jak tylko pielęgniarki nie patrzyły, to biegałyśmy z pokoju do
pokoju).
O 21.00 zabierali nam telefony
(niektóre dziewczyny miały po dwa i jeden oddawały pielęgniarce, a drugi
zostawiały sobie w pokoju).
Tak
wyglądały dni od poniedziałku do piątku. W sobotę najczęściej ktoś mnie
odwiedzał i gdzieś zabierał. Weekendy spędzałam z rodziną. Na przykład podczas
jednego z nich pojechałam wraz z mamą do Wisły i tak spędziłam dzień. O 18.00
musiałam już być z powrotem na oddziale.
Taki
wyjazd do sanatorium bardzo wiele mnie nauczył i zmienił. Jestem teraz osobą bardziej otwartą na nowe
znajomości. Poznałam tam wiele miłych i wspaniałych osób, pochodzących z całej Polski, np.: bliźniaczki Nikolę i
Natalię, które mieszkają niedaleko Katowic. Osoby, które mają zalecany pobyt w
sanatorium, a nie do końca są przekonane do wyjazdu, zapewniam, że nie mają się
czego bać i powinny jak najszybciej z tego skorzystać, skoro mają taką okazję.
O. Jedzok